FF Hetalia fem!Polska cz 5

Nareszcie. Po dwóch godzinach pracy wszystko na ognisko było gotowe. Znajcie dobroć moją. Trzy beczki piwa, świeżo pieczony chleb, różne rzeczy do pieczenia, pianki, wódka i różne przystawki porozstawiane były na stolikach w różnych częściach ogrodu. Dowiedzą się co to znaczy polska gościnność. Przy wielkim palenisku z przygotowanym drzewem stało pięć ławek, tak "wysokich", że nogi się miało przy zębach. Walnęłam się na trawę i wpatrywałam się w chmury przesuwające się po błękitnym jeszcze niebie. Chyba udało mi się zasnąć. Nagle poczułam, że unoszę się do góry, by po chwili plasnąć w wodę. Rozbudziłam się natychmiast. Odbiłam się nogami od dna, kaszląc i wypluwając wodę. Co za debil to zrobił?! Odpowiedź była prosta. 
- JAK ZNAJDĘ... EKHE! TEGO IDIOTĘ... EKHE, EKHE! KTÓRY TO ZROBIŁ... EKHE EKHE! TO ZABIJĘ! - ryknęłam, trąc oczy, bo chlorowana woda nie najlepiej wpłynęła na ostrość widzenia. Usłyszałam znajomy śmiech, a moja wściekłość się wzmogła. Wiedziałam! 
- Beilshmit! Ty lepiej uciekaj! - ryknęłam, gramoląc się z basenu. Podał mi rękę, a ja chwyciłam ją niechętnie. Niestety poślizgnęłam się na brzegu i wpadłam z powrotem, wciągając Prusaka za sobą. 
- Najpierw zapraszasz ludzi, później zasypiasz, a następnie wciągasz do basenu. Faktycznie "polska gościnność" - zaśmiał się Gilbert. Chlapnęłam go. Nabijać się ze mnie będzie. 
- Frajer - prychnęłam. Dziwił mnie fakt, że zachowuję się przy nim tak normalnie. Po tym jak przyznałam się samej sobie, że coś jednak... Cholera. Znając siebie byłam już pewnie czerwona na twarzy. 
- Czego się tak czerwienisz?! - powiedział albinos, wyciągając z wody przemoczonego ptaszka, który dając upust swoim uczuciom, dziobnął właściciela do krwi w rękę. 
- SheiBe! Gilbird, co ci odbiło. 
- Nie klnij! 
- A co mi zrobisz? 
- Użyję polskiego prawa, żebyś nigdzie nie kupił piwa. - Zrobił przerażoną minę. 
- Nie zrobisz tego... - zaczął. 
- Założymy się? - uśmiechnęłam się złośliwie. Usłyszałam skrzypnięcie furtki i szczekanie. 
- Trzy... - powiedziałam. 
- Co odliczasz?
- Dwa... Zobaczysz. - Spojrzał na mnie jak na idiotkę. Jeden. 
- AAAA! DOITSU!
- MEIN GOTT! ZOSTAW MNIE, BESTIO! 
- DOITSU! MOJE NOWE BUTY!  
- ZOSTAW MNIE MÓWIĘ! TY OFUTROWANA ŚWINIO! - rozległo się w końcu ogrodu. Zaczęłam się śmiać, słysząc łkanie zrozpaczonego Włocha, przekleństwa Niemiec i widząc minę jego starszego brata. Wyskoczyłam z basenu, zostawiając w nim ociekającego wodą Prusaka i poszłam odciągnąć "wielką ofutrowaną świnię" od gości. "Wielka ofutrowana świnia" to był mój owczarek podhalański o wdzięcznym imieniu - Bazyliszek i inteligencji krzyżówki jeża z butem. 
- Co ci się stało? - spytał Niemcy, gdy zobaczył w jakim jestem stanie, przybijając mi piątkę [mówiłam, że nasze relacje są dziwaczne]. 
- Wypadek z basenem i twoim chorym umysłowo braciszkiem, który uznał, że zabawnie by było mnie utopić - powiedziałam, patrząc krzywo na basen. Białowłosego już w nim nie było. I dzięki bogu. Ale gdzie go wyniosło? 
- Siadajcie i się częstujecie - powiedziałam, wskazując na stół i absurdalnie niskie ławki. - Ja idę poszukać tego idioty bo jeszcze się zgubi. - Pobiegłam do domu [tam gdzie prowadziły mokre ślady] i rozejrzałam się w holu. Na podłodze leżały mokre oficerki, a woda ciągnęła się do drzwi łazienki. Zapukałam, ale nie odzyskałam odpowiedzi. Uchyliłam drzwi. Prusy stał tyłem do mnie w samych spodniach [suchych, pewnie cwaniaczek wziął sobie jakieś na przebranie], wycierając sobie włosy ręcznikiem. Na wieszaku nad wanną wisiały ociekające wodą ubrania. Otoczenie ledwo widziałam. Jedyne co się dla mnie liczyło to zgrabne, silne ramiona Gilberta, jego jasna skóra i blizna na lewym ramieniu, tam gdzie ugodziła go jedna z moich strzał podczas wojny. Zrobiło mi się głupio z powodu tej blizny. Ostrożnie zamknęłam drzwi i pobiegłam na górę się przebrać. Susząc włosy zobaczyłam, że ktoś wszedł do pokoju. Stał w drzwiach uśmiechając się do mnie. Wyłączyłam suszarkę, a splątane włosy opadły mi na plecy. 
- Mamusia nie nauczyła cię pukać? - powiedziałam.
- A mamusia nie nauczyła cię być milszą? - odszczeknął się, a ja zaczęłam szamotać się z kołtunami na głowie. 
- Spokojnie. Wszystkie włosy sobie powyrywasz. - Jego dłoń dotknęła mojej. Wyjął z moich palców grzebień i zaczął delikatnie rozplątywać moją fryzurę. 
- Skończyłem - powiedział cicho. 
- Dziękuję - mruknęłam i wstałam, odwracając oczy. Nie chciałam napotkać jego spojrzenia. Złapał mnie za rękę i odwrócił twarzą do siebie. Przybliżył twarz do mojej, a ja zamknęłam oczy. Później usłyszałam już tylko tupanie i metaliczny odgłos i zapanowała ciemność.
______________________________________
- Ona żyje prawda?
- Oczywiście, że żyje, idioto. 
- Węgry, ja cię zamorduję. 
- Miało być w ciebie, więc się zamknij. 
- Może dać jej po twarzy to się ocknie. 
- A tobie ktoś kiedyś nie dał po twarzy?
- Obudzę ją pocałunkiem. 
- Spieprzaj, zboczony żabojadzie. 
- Może sole trzeźwiące-aru. 
- A może trawkę od razu.
Powoli zaczęłam słyszeć głosy. Francja, Chiny, Ameryka, Anglia, Prusy, Niemcy, Włochy, Litwa, Rosja, Hiszpania i Romano. Czyli wszyscy już przyszli. Ktoś poklepał mnie po policzku.
- Polcia. Obudź się proszę. To miało być w kogoś innego. – Węgry pewnie przygrzmociła mi patelnią. Ale czemu?
- Ona nie lubi, jak się na nią mówi Polcia - burknął dawny Zakon Krzyżacki. 
- Zamknij paszczę, pruska zarazo. - Próbowałam otworzyć oczy. Szło mi to z wielkim trudem, ale w końcu zobaczyłam, że ktoś wyniósł mnie na dwór, a wszystkie twarze są zwrócone na mnie. 
- Dzięki bogu. Żyjesz - sapnął Antonio i usiadł na ławce. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Podniosłam się do siadu. I złapałam się za głowę. Bolała jak cholera. 
- Co się właściwie stało? 
________________________________________
Jak to państwa rozpalały ogień
_________________________________
- To się nie chce palić. 
- Ciekawe dlaczego. 
- Ktoś to polał.
- No a kto, Ivan-aru. 
- Wódką. Kol kol kol. 
- Ivan, czy ty wiesz jak wygląda wódka?
- Chcesz mnie obrazić?
- Może tam nasikać?
- Francja, zboczeńcu ubierz się i nie waż się tam sikać. 
-  Incendio! 
- To nie zadziała. 
- Zawsze warto spróbować.
- Incendio! Fuck that shit!
- Ja pierdolę, zadziałało. 
- SPALIŁO MI BRWI!
____________________________________________
Beczka piwa i kilka kieliszków później
_______________________________________________
Ryknęłam głośnym śmiechem. Siedziałam między Prusami a Ameryką, z kuflem w ręce i płakałam ze śmiechu. 
Wszyscy byli już w świetnym nastroju. Smaczne jedzenie, alkohol i towarzystwo robiło swoje. Kwartet złożony z Rosji, Anglii, Francji i Hiszpanii śpiewał  "Głęboka studzienka", każdy w swoim języku. Włochy spał na trawie, a Niemcy rzucał patyki mojemu psu. Reszta towarzystwa spała, piła lub piekła coś w ognisku. Było już tak około pierwszej w nocy, kiedy ktoś wpadł na pomysł karaoke. 
- O tej godzinie? - zapytałam. - Ja mam sąsiadów. 
- A ja ochotę pośpiewać - powiedział Anglia, podnosząc się. Ameryka wytaszczył z mojego  domu dwa głośniki, rzutnik i DVD. Po skomplikowanych czynnościach wykonanych z dala ode mnie. [- Bo puść babę do elektroniki - A co się stanie, kiedy podłączę cię do tego kabelka i puszczę prąd?] Wreszcie odpalili płytę z tekstami. 
- Humidity's rising Barometer's getting low According to all sources The street's the place to go... - zaczął śpiewać Anglia. Ktoś złapał mnie za ramię i pociągnął do tyłu, poza zasięg świateł. W ciemnościach zobaczyłam Gilberta. Był blisko mnie. Zdecydowanie za blisko. 
- 'Cause tonight for the first time At just about half past ten For the first time in history It's gonna start raining men.    
- Chciałem dokończyć to, co się zaczęło w twoim pokoju - szepnął mi na ucho. Zadrżałam, gdy jego usta musnęły mi ucho. Pochylił twarz nad moją. Miał bardzo dziwną minę. Ja, debilka po kilku kieliszkach...
- Matko. Masz zamiar mnie pocałować czy przestraszyć, bo masz minę jakbyś miał dokonać ataku terrorystycznego na NYC. 
- Ty masz talent do psucia chwil. - Westchnął ze zrezygnowaniem i odsunął się ode mnie. 
- Zamknij się, głąbie - warknęłam i pociągnęłam go za kołnierz koszuli, przyciągając jego usta do swoich. Odpowiedział na pocałunek. 
- It's raining men Hallelujah it's raining men, Amen 
It's raining men  Hallelujah it's raining men, Amen.
______________________________________________________
Kiedy wstałam, wszyscy jeszcze spali. Łącznie z Gilbertem. Obok mnie! Nogi i głowa mi pękały. Całą noc męczyły mnie skurcze. Pewnie alkohol wypłukał cośtam mineralnego [z rana jestem bardziej nieprzytomna niż wieczorem]. Zbiegłam na dół i sięgnęłam po tabletki. 
- Co tu robisz? - szepnął Prusy w moje ucho. Nie odskoczyłam. 
- Przyszłam wziąć magnez czy coś innego, bo mnie całą noc skurcze łapały - westchnęłam, opierając głowę na jego klatce piersiowej. 
- Jesteś pewna że to skurcze? - zachichotał. 
- Co masz na myśli?
- Wiesz... Na łóżku obok leżał Francja. - Zaśmiałam się. Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek. Wydaje mi się... że podoba mi się ten stan rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz