FF Hetalia fem!Poland cz 3 i 4


Za dużo wypiłam. Zdecydowanie za dużo wypiłam. Przez ostatnie dwa tygodnie nie było dnia, żebyśmy wszyscy nie byli urżnięci. Ameryce się zachciało wyjazdu. Prychnęłam w poduszkę. Bolała mnie głowa i miałam sucho w gardle, jęknięcie od strony łóżek współlokatorów oznaczało, że czują się podobnie. Rozległo się stukanie w okno. Pewnie ten debil Prusy zapomniał znowu wpuścić swojego ptaka do pokoju na noc.
- Beilshmit, wpuść Gilbirda bo zaraz mnie szlag trafi - powiedziałam, zdejmując poduszkę z głowy. 
- To nie on - powiedziała pościel. Właściciel głosu wyjął rękę spod kołdry, ukazując śpiącą żółtą kulkę. 
- Zamknijcie się - jękną Litwa. Mimo wszystko miał słabszą głowę niż ja. Z westchnieniem podniosłam się otworzyłam okno. Przez chwilę oślepiło mnie słońce więc szybko trzasnęłam. Kolejny błąd. Ostry dźwięk ranił mi uszy. 
- Kurwa mać! - zaklęłam. A rzadko przeklinam. 
- Nie klni. - prychnął Litwa spod kołdry. 
- A co to znaczy? - spytał zaciekawiony Prusy, który nie znał dobrze języka. Kiedy Toris tłumaczył mu znaczenie przekleństw, ja zauważyłam białego ptaszka Francji. - Pierre. Przepraszam. Jednego z wielu ptaszków Francji. W dziobie trzymał białą kopertę, zabrałam mu ją i odczytałam list o takiej treści. 
"Do wszystkich uczestników wyjazdu. 
Ja, braciszek Francja, zapraszam wszystkich na pożegnalny bal. "Słucham?" Odbędzie się on jutro <<Data na górze>> od godziny 20."Czy on nie ma co robić z czasem?" Obowiązkowe stroje wieczorowe. "Że słucham?!" <Do Polski. Musisz założyć sukienkę."
- CO?! - wydarłam się na cały głos. Natychmiast wróciły mi siły. Prusy zaplątał się w koszulę, a Litwa spadł z łóżka ze spodniami, które właśnie zakładał. 
- TY MAŁY ZAWSZONY ŻABOJADZIE! - ryknęłam i ruszyłam do drzwi. Toris złapał mnie za ramiona, żebym nie poszła i nikogo nie zabiła, a Prusy wziął kartkę którą upuściłam. - PUŚĆ MNIE! - krzyczałam do Litwy. - ZABIJĘ BAŁWANA! TY STARY... - zabrakło mi tchu. 
- Czego ona się tak wścieka? - spytał Prusaka zmieszany brunet. Gilbert wybuchnął głośnym śmiechem. 
- Ma się ubrać w sukienkę. - Litwina zamurowało, ale po chwili także zaczął się śmiać. 
- I CZEGO JAPĘ CIESZYCIE, DEBILE! - krzyknęłam. Niestety w moim głosie zabrzmiała nuta paniki. Nigdy w życiu nie miałam na sobie sukienki. 
- No już się nie łam - zarechotał Prusak. Krzyknęłam z wściekłości. 
- Możesz pożyczyć od Białorusi. - Mruknęłam coś o chorobie psychicznej, bo na samą myśl o siostrze Rosji przechodziły mnie dreszcze. Korzystając z okazji, że Litwa mnie nie trzyma pobiegłam zamordować Francję. 
- TY CHOLERNY... - zabrakło mi słów na tego debila. Otworzyłam z kopa drzwi. Francja właśnie się ubierał.  
- AAAAAAAAAA! PUKAJ! - wydarł się na mnie. Byłam tak wściekła, że nawet nie spojrzałam. 
- Pukaj! Pukaj! - złapałam go za ramiona i zaczęłam go szarpać. Popchnęłam go na ścianę. 
- Czemu....
- AŁ!
- ...mi...
- TO BOLI! 
- ...TO...
- ZOSTAW MNIE, SZAJBUSKO!
- ...ZROBIŁEŚ?! - Za każdym moim słowem następowało walnięcie go w ryj. Pociągnęłam go za brodę i przycisnęłam usta do jego ucha. 
- Odwołaj to - syknęłam. 
- Nie mogę - jęknął. 
- Odwołaj - wbiłam mu palce w obojczyk. 
- Nie mogę! Na prawdę. - Przycisnęłam palec mocniej. Paznokieć prawie przebił mu skórę. 
- Dobra, pomogę ci! - krzyknął w końcu. 
- Co? - Ze zdziwienia drasnęłam go i kropla krwi spłynęła na jego bluzkę. 
- Debilka - mruknął, gdy go puściłam. – Powiedziałem, że ci pomogę się naszykować. 
- Wcale cię o to nie proszę, kretynie - prychnęłam. On myślał że co? Przyszłam do niego, żeby go zabić, a nie prosić o pomoc. Chociaż? Może wreszcie Prusy zobaczyłby we mnie... NIE! STOP! O CZYM JA MYŚLĘ? 
- Dobra. Ostatecznie możesz mi pomóc - powiedziałam w końcu. 
- No jak miło - prychnął Francja.
_______________________________________________________
- Dobra zacznijmy od tego, że dzisiaj nie pijesz? - powiedział Francis, uśmiechając się szyderczo. Przyszłam do niego następnego dnia. Z zadowoleniem zobaczyłam plaster na jego szyi. 
- Okey, to ja spadam - zaczęłam podnosić się do drzwi. 
- Siad - warknął na mnie. Zmrużyłam oczy i zastanawiałam się, czym mu dać po głowie. 
- Oberwałeś kiedyś w te swoje lakierowane loki? - mruknęłam. Spojrzał na mnie spode łba. 
- Mam niecałe pięć godzin, żeby cię ogarnąć. 
- Trzeba się było wziąć za to wcześniej. - Uśmiechnęłam się złośliwie. Wziął mnie na ręce. 
- CO TY SOBIE, DO CHOLERY, ODWALASZ! - ryknęłam, starając się wyrwać. 
- NIE WYOBRAŻAJ SOBIE! - Posadził mnie na krześle przed lustrem. 
- JESTEM MOLESTOWANA! - Ze zdziwieniem zobaczyłam, że koleś się uśmiecha. 
- No ładnie. Budzi się w tobie dziewczyna - prychnęłam.  
- Chyba ci się coś śni, Bonnefoy. - Tylko się zaśmiał i rozpuścił moją nieodłączną kitkę. 
- Pierwszy raz widzę tak zaniedbane włosy. Nawet Anglii są w lepszym stanie - mruczał pod nosem. Postanowiłam nie komentować, bo po prostu trafiłby mnie szlag. Zamknęłam oczy. W mojej fryzurze ciągle coś ciągnęło i szarpało. A ja co? Wyobrażałam sobie, że kiedy skończy, to go zamorduję. Kilka razy poczułam wilgoć na twarzy i jakiś nieznany mi zapach. W końcu przerzucił się na twarz. Chyba udało mi się zasnąć. Pierwszy raz śniło mi się coś innego niż wojna. Ocknęłam się nagle, a przed oczami wciąż miałam błysk białych włosów i czerwieni. 
- Czego się zrywasz?! - krzyknął Francuz. - Jeszcze nie skończyłem. 
- Czemu zakryłeś lustro? - zapytałam powoli. 
- Żebyś na razie nie widziała. A teraz wracaj na fotel. - Bezceremonialnie wepchnął mnie na siedzenie z powrotem. Czas mijał nieubłaganie, a Francja robił coraz dziwniejsze rzeczy. W końcu, o godzinie wpół do ósmej, oświadczył zakończenie dzieła. 
-  Teraz musisz się przebrać - powiedział, lustrując mnie wzrokiem. Zmusiłam się, żeby na niego nie zawarczeć. 
- Nie rób takiej miny. Złość piękności szkodzi. 
- Brak zębów chyba też. - Uśmiechnął się. 
- No jednak gdzieś tam jesteś. - Rzucił mi coś czarnego. Ze zdumieniem zobaczyłam, że to sukienka. - Przebierz się. 
- Kiedy ty to...? - zdziwiłam się. 
- Wczoraj wieczorem. - Zaczerwienił się blondyn i wyszedł z łazienki. Pierwszy raz w życiu marzyłam o lustrze, jednak bałam się, co w tym lustrze zobaczę. Jeez. Ale stałam się płytka. Zrzuciłam mundur i założyłam sukienkę. Była prześliczna. Miała cienkie ramiączka obszyte kryształkami, które przechodziły w piękny kwiat sięgający od biustu do bioder. Sukienka kończyła mi się przy ziemi. 
- Jakie buty ja do tego założę - mruknęłam, by po chwili wybuchnąć śmiechem. - Matko jakie to było lamerskie. - Wyszłam z łazienki, a na mój widok Francis gwizdnął cicho. W czasie gdy ja się przebierałam, zdążył przebrać się w wyjściowy mundur i związać włosy wstążką. 
- Jesteś gotowa. - Jego usta rozchyliły się w złośliwym uśmiechu. - Ładnie wyglądasz. 
- Przymknij się papugo. - Spojrzałam na jego strój. W ręku trzymał czarne baletki. 
- To dla ciebie - powiedział, wręczając mi buty. 
-  Dziękuję. - Spojrzałam na niego spode łba. 
- Należy mi się. Ja idę ty przyjdź jak będziesz gotowa. 
________________________________________________
Dziesięć minut później stałam przed drzwiami hotelowej sali gimnastycznej. Obszyta kryształkami torebka, pasująca do butów i sukienki błyszczała w moich rękach. Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Od razu było widać kto urządzał. Wszystkie ściany zostały przykryte bordową tkaniną, i gdzieniegdzie ustawione były czerwone kanapy i fotele ze złotymi nogami i ramami. Przygaszone światło i świece dodawały atmosfery jakiegoś renesansowego dworu. Dużo takich w Polsce. Nawiedziła mnie migawka jednego ze spotkań właśnie w takim.
Wszystkie kobiety były w sukniach a mężczyźni w mundurach lub garniturach. Wychwyciłam wzrokiem Amerykę i Anglię rozmawiających w rogu, Chiny i Japonię, Litwę tańczącego z Białorusią. Przygrywał wszystkim Herr Edelstein we własnej osobie. Reszta państw ginęła w mroku. Zdawało mi się że mignęły mi gdzieś białe włosy Prus, ale mogła być to równie dobrze, biała koszula któregoś z panów. 
Wzięłam głęboki wdech i powoli przekroczyłam próg. Roderich grający na podwyższeniu zobaczył mnie pierwszy, pomyliły mu się takty i przestał grać. Ostatnia nuta wciąż rozbrzmiewała w powietrzu. Wszyscy skierowali wzrok na mnie. Wielkie dzięki maminsynku. Zaczerwieniłam się i zrobiłam kilka kroków do przodu. 
- Polska? To ty? - zapytał Niemcy, który z wrażenia upuścił kieliszek z szampanem. 
- Nie, Hugo Kołłątaj. - Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Austriak znowu zaczął grać. Uff. Poszło lepiej niż się spodziewałam. Zaczęłam powoli iść w stronę drugiego wyjścia, starając się omijać wszystkich naokoło. Wyszłam i okazało się, że tu również zawędrowały dekoracje. Wcześniej znajdował się tu taras. Zaraz jak kończyły się płytki zaczynał się wyłożony kamieniami staw, a zaraz za nim skalniak. Odwróciłam się i zaparło mi dech. Na całej ścianie było gigantyczne lustro odbijające światło księżyca i stawik. Najbardziej jednak zaciekawiła mnie osoba która znajdowała się dokładnie na moim miejscu. Czy naprawdę tak wyglądałam. Miałam włosy spięte w kok, spod którego wychodziły wolne pasma ułożone w nieskazitelne loki. Sukienka, na której kryształki migotały lekko w świetle księżyca, leżała na mnie idealnie, a moja jasna skóra odbijała się na tle ciemnego otoczenia. Dodatkiem do błyszczących zielonych oczu był perfekcyjnie dobrany makijaż. 
- To ja? - zapytałam cicho sama siebie. Jednak ktoś mi odpowiedział. Z cienia drzewa rosnącego nad stawem wyłonił się Prusy. 
- Ładnie wyglądasz - powiedział bez cienia sarkazmu. 
- ŁA! - krzyknęłam. - Człowieku nie skradaj się tak. - Uśmiechnęłam się szeroko. Jednak on nie. Co mu się stało? Spoważniałam natychmiast. 
- Stało ci się coś? - zapytałam. Pokręcił głową i wyciągnął do mnie rękę. 
- Zatańczysz ze mną? - spytał. Zaczerwieniłam się. Co się ze mną dzisiaj dzieje? Austria właśnie zaczął grać jakąś wolną melodię. Podałam rękę Prusakowi. Przyciągnął mnie do siebie i zaczęliśmy tańczyć. Nie wiem czy to zasługa mojej koordynacji ruchowej czy umiejętności Gilberta całkiem nieźle nam to wychodziło. Nie patrzył mi w oczy. Unikał mojego wzroku jak ognia. Spuściłam głowę starając skupić się na tańcu. Czemu na mnie nie patrzy? Dlaczego moje serce przyspiesza? Dlaczego nie mogę pozbierać myśli? Czemu podoba mi się jego zapach? Czemu... Podniosłam głowę napotykając krwistoczerwone spojrzenie. Jego oczy były tak głębokie jak morze, gdyby nie dotyk dłoni można by utonąć. Wiedziałam, że niebezpiecznie zbliżam się do granicy płaczu. Tańczyłam jakby miała to być ostatnia rzecz w moim życiu, a przed sobą widziałam jedynie twarz Gilberta. Melodia ustała. Mój partner stanął i pocałował mnie w rękę. 
- Dziękuję - powiedział, odchodząc. 
- Ej, czekaj! - krzyknęłam za nim, nie zatrzymał się jednak i odszedł. Na taras wyszedł Toris, a na moich policzkach pierwszy raz od tysiąclecia pojawiły się łzy. Pobiegłam do pokoju. Opadłam na łóżko w sukience i butach. Zasypiając widziałam błysk czerwonych oczu. Co się na miłość boską ze mną dzieje? Czyżbym...
CZĘŚĆ 4
Pierwszy raz od dwóch tygodni obudziłam się bez kaca. Duże osiągnięcie na tym wyjeździe. Ze zdumieniem zauważyłam, że mam na sobie sukienkę. Ale jaja. Ja w kiecce?! Co się wczoraj działo? Powoli wspomnienia dotarły do mnie. Jezus. Spojrzałam z przerażeniem na śpiącego obok Prusaka. Chrapał z otwartymi ustami. Niemożliwe że zaledwie wczoraj... NIE! STOP! To był wytwór mojej chorej wyobraźni. Przebierając się w normalne ubrania, westchnęłam z ulgą. Nie mogąc patrzeć na albinosa, wyszłam z pokoju. Myśli pędziły jak szalone. Czy zaczynam zachowywać się jak dziewczyna? Według Francji tak. Ale nie wiem, czy mogę przejmować się oceną tego żabojada. Zawsze ukrywałam się przed innymi. Nie wchodziłam w żadne układy i unie. Po prostu nie ufałam nikomu. Wyjątkiem był Litwa, dorastaliśmy razem, a swego czasu byliśmy nawet małżeństwem. Małżeństwo. Boże, nigdy o tym nawet nie myślałam. I chyba nie miałam teraz na to czasu ani ochoty. Czy stałam się słaba? Nie. Nigdy. Z resztą na głowie miałam teraz dwie kłócące się o stołek Kaczki. Konkretnie Kaczkę i Donalda. Ci dwaj przebijają nawet mnie i Rosję. Właśnie Rosja. Byłam pod jego zwierzchnictwem przez wiele lat. Ale koniec końców i tak nakopałam mu do dupy. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego wieczoru. 
________________________________________________
Nie mogłam wytrzymać już tego skończonego palanta Rosji. Miałam już dość jego zwierzchnictwa i całego pieprzonego komunizmu. "Ograniczona suwerenność" tak to on nazywał, dla mnie albo jest się suwerennym albo nie. Szłam szybkim krokiem po korytarzu swojego domu, gdzie od 1944 dumnie zasiadał Rosja i całe jego cholerne towarzystwo. I co z tego, że wywalił ode mnie tego bałwana na sterydach <Niemcy>. Nie dawało mu to prawa do rządzenia moim państwem.  Miałam plan. Już od dłuższego czasu przygotowywałam się do tego, ale wszystkie próby kończyły się fiaskiem. Chciałam go dorwać kiedy będzie sam. Miałam poparcie "Solidarności", całego narodu, a nawet Papieża. A on co miał? Oprócz denerwująco niewinnego wyglądu, na pewno kłopoty. Dotarłam do sali, gdzie zwykł przesiadywać po konferencjach. Bywałam na nich, żeby Szaliczek mógł zachować pozory, ale słysząc dwudziesty raz "Towarzyszu Polsza" krew mnie zalewała. Upewniając się, że jest w pokoju sam, otworzyłam drzwi z kopa.
- Wynoś się z mojego domu, szmaciarzu - powiedziałam głośno. W sali stał okrągły stół, przy nim na obrotowym krześle, tyłem do mnie siedział Ivan. Nie zwrócił na mnie uwagi. 
- Ogłuchłeś, Barginski? - Wymierzyłam w niego z pistoletu. - Nie będę się powtarzać. Wstawaj i ręce do góry. - Naładowałam broń. Rosjanin powoli odwrócił się. Na sam jego widok przebiegł mnie dreszcz. Uśmiechał się przerażająco, a jego oczy płonęły dziwnym blaskiem. Widziałam już kiedyś ten wyraz twarzy. Kiedy razem z tym dupkiem, Niemcy, nawiązali sojusz. Tym razem nie stchórzyłam. 
- Wstawaj - prychnęłam. Trzymając w obu dłoniach kran, powoli wstał. - Ręce za głowę i... - nie zdążyłam dokończyć zdania, bo błysnęło, a pistolet wypadł mi z ręki. Rusek wytrącił mi go kranem. Byłam na to przygotowana. Uśmiechnęłam się w myślach. Minęła sekunda, a on stał za mną przyciskając rurę do mojej szyi. Wszystko szło zgodnie z planem. 
- I co teraz zrobisz? - usłyszałam w uchu przerażający syk. Nie mogłam ruszać rękami, bo były przyciśnięte rurą, a na skórze szyi czułam już dotyk lodowatego żelaza. Wiedziałam, że mam sekundę, by działać. Szarpnęłam się i zdzieliłam go głową w nos. Rozluźnił lekko uścisk, ale wciąż byłam uziemiona. Zamachnęłam się i z całej siły nadepnęłam mu na stopę. Moje podkute saperki spełniły swoją powinność. Barginski puścił kran. Złapałam go, odwróciłam się i zdzieliłam ruska prosto w brzuch. Upadł na podłogę. Na moje nieszczęście był lepszy niż Niemcy i po chwili także ja leżałam na podłodze. Rzucił się na mnie i przygwoździł do ziemi. Niemądrze. Zgięłam nogi w kolanach i odrzuciłam go od siebie. Momentalnie podniósł się i i ja poszłam w jego ślady. 
- Nie może zostać jak było? - syknął złowrogo.
- W życiu...
- O co chcesz walczyć? Praktycznie nie ma twojego państwa. Ja teraz wszystkimi rządzę. Jestem większą potęgą niż ten smarkacz Ameryka. - Wściekło mnie już to tak bardzo, że nie panowałam już nad emocjami. Skoczyłam na niego, przewracając go z powrotem na ziemię. Wyjęłam zza pasa cieni nożyk. 
- O co chcę walczyć pytasz? - Przyłożyłam koniec ostrza do jego policzka. W jego oczach widać było strach. Pewnie bał się śmierci. 
- O wolność, dupku - warknęłam, a świst ostrza przeszył powietrze. Na policzku Rosjanina widniała świeża skaza z której skapywała krew. Podniosłam się i pociągnęłam go do góry za wełniany szalik, żeby znalazł się na wysokości mojej twarzy. 
- Jeszcze raz połóż łapę na mojej ziemi, a cię zabiję. - Puściłam go. - WYNOCHA! - ryknęłam, otwierając drzwi. Nie odezwał się już ani słowem. Wyszedł powoli z pokoju. 
_________________________________________________
Uśmiechnęłam się pod nosem. Było warto. Dzięki temu jestem teraz wolna. Chociaż może nie do końca. Wygląda na to, że w końcu zniewoliło mnie uczucie inne niż nienawiść. Chyba nie jestem jednak taka słaba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz