Leżałam na kanapie czytając książkę. Na podłodze oparty o mój bok siedział Gilbert.
- Mogę spytać co ty tworzysz? - zatrzasnęłam książkę i spojrzałam ironicznie na prusaka, który od dziesięciu minut kombinował coś ze swoim Waltherem P99*.
- Hmm...? - mruknął nieprzytomnie.
- Jak odstrzelisz sobie rękę to nie będzie moja wina. - powiedziałam wracając do lektury. " Związek Korsykański! Wreszcie wyjaśniła się przynajmniej część tajemnicy. Bond spojrzał ponad biurkiem w brązowe oczy, obserwujące teraz bystro jego reakcję" ** W pistolecie coś cicho kliknęło.
- Jesteś pewien, że wiesz jak to obsługiwać? - spytałam.
- Nie bój jeża. Jestem zawodowcem.
- Aha... - po minucie udało mi się odnaleźć w tekście. Nie długo jednak było dane cieszyć mi się książką pożyczoną od Anglii. Moje uszy zarejestrowały już tylko ciche przekleństwo albinosa zanim zagłuszył je potężny wystrzał. Instynktownie rzuciłam się na podłogę i zakryłam głowę rękami. I bardzo dobrze zrobiłam, bo zsypał się na mnie grad odłamków, a następnie kilkanaście litrów wody. Kiedy upewniłam się, że niebezpieczeństwo minęło powoli podniosłam głowę. Cały salon pokrywał tynk zmieszany z wodą, która dzięki bogu przestała płynąć. Wiedziałam że to się tak skończy. Zanim nastąpił standardowy wybuch wściekłości uklęknęłam obok przysypanego ociepleniem prusa.
- Nic ci się nie stało? - zapytałam. Kiedy pokręcił głową mogłam spokojnie się wściec. Podniosłam go do góry za kołnierz i postawiłam w pionie.
- A NIE MÓWIŁAM! NA MÓZG CI PADŁO ŻEBY TO ROZKRĘCAĆ? CZY TY JESTEŚ CHORY PSYCHICZNIE? CO JEST Z TOBĄ?
- Ale...
- ŻADNEGO ALE! ROZWALIŁEŚ MI DOM? CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ! - wskazałam wymownie sufit.
- Polcia nie wściekaj się ja to naprawię...
- NIE NAZYWAJ MNIE POLCIA! A PROPOS NAPRAWY ZDZWONIĘ DO SZWEDA NIECH TO ZROBI BO TY IMBECYLU JESZCZE BARDZIEJ TO ZJEBIESZ!
- Ale nie klnij. Ale myślałem, że ty to zrobisz bo przecież umiesz.
- WON! WON MI Z MIESZKANIA I SIĘ TU NIE POKAZUJ! I ZABIERAJ TEN CHOLERNY PISTOLET! - wydarłam się wykopując go za drzwi. Pruska menda. Co jest z nim nie tak. Podeszłam do telefonu i wybrałam numer Szwecji.
- Słucham Oxenstierna przy telefonie.
- Cześć tu Polska.
- Julka! Rzadko do mnie dzwonisz. Stało się coś?
- Niekoniecznie, ale sprawa jest.
- Mów.
- To ty prowadzisz tą firmę remontową? Z braćmi Vargas?
- No ja. A co?
- Widzisz mały wypadek.
- Jaki wypadek? - zdziwił się.
- Z idiotą i pistoletem w roli głównej.
- Aaaaa.... Prusy i jego Walther?
- Jakbyś mi czytał w myślach.
______________________________________________________
Udało mi się jakoś wytargać kanapę z pokoju i posprzątać ten cały szajs kiedy zjawił się Szwecja z Feliciano i Lovino.
- Polcia! - krzyknął Włochy Północne i uwiesił mi się na szyi. - Nic ci się nie stało? - zapytał.
- Nic. Na szczęście. Cieszę się że jesteście Ita-chan. - pociągnęłam go za loczek. Wyszczerzył żeby i podreptał do swojego brata. Matko. Nie da się dzieciaka [ wiem wiem jest młodszy ode mnie] nie lubić. Zaprowadziłam ich do salonu, gdzie w suficie widniała dziura na oko 1x2.
- Co wy żeście tu robili, kurna? - powiedział Romano. Westchnęłam nie chcąc tłumaczyć wszystkiego od początku. Po kilkunastu minutach oględzin [" Co to kurna jest?" " Jestem głodny" itd] zaczęłam wątpić w ich profesjonalizm.
- To my tu zostajemy, a ty przyjdź jutro. - powiedział Szwecja w końcu.
- CO? JEST SOBOTA WIECZÓR GDZIE JA DO CHOLERY MAM TERAZ SPAĆ? - krzyknęłam, a Feliciano schował się za brata. [ Nie drzyj się kurna!]
- Masz przyjaciół nie? - załamałam się. Wpakowałam do torby kilka rzeczy i poszłam do osoby która mieszkała najbliżej.
Albinos otworzył od razu. Wydawał się zdziwiony.
- Znowu przyszłaś na mnie krzyczeć? - oparł się o futrynę. Pokazałam torbę.
- Przenocujesz mnie?
___________________________________________
Co to jest? Weszłam do swojego domu następnego dnia i skierowałam się do salonu. Tam czekała mnie niespodzianka. Z sufitu, trzymając się wyrwy zwisał Feliciano i płakał, Romano przeklinał w rogu do telefonu, a Berwalda gdzieś wcięło.
- Co tu się dzieje do jasnej anielki? - miałam mały zastój kiedy zobaczyłam wchodzącego Szweda. Zataczał się i wyraźnie opróżnił połowę mojego barku.
- TO JEST FIRMA REMONTOWA CZY BURDEL? - wydarłam się na nich. W końcu stracę głos, ale co mam robić? Nie zareagowali, po prostu totalna olewka. Wściekłam się.
- BACZNOŚĆ! - ryknęłam zbierając w sobie całą swoją energię. Kiedy już się pozbierali stanęli przede mną w szeregu.
- Mam kilka zasad.
- Gówno mnie to obchodzi - powiedział Romano.
- Płacę ci więc zamknij jadaczkę. - ten argument chyba przeważył bo się nie odszczeknął.
- Po pierwsze! Zakaz obrabiania mojego barku. Po drugie! Kto wam w ogóle dał zezwolenie na świadczenie usług remontowych. Po trzecie! Kiedy tu jutro wrócę wszystko ma być zrobione. Odwróciłam się i wyszłam. No ciekawe co zastanę następnego dnia.
________________________________________
CO TO MA DO CHOLERY BYĆ?! Weszłam do salonu, a tam ani Włochów, ani Szwecji. Z sufitu [ załatanego na odwal się] kapała woda. Mój dom wyglądał gorzej niż po potopie szwedzkim. Trafne porównanie.